Czasem robimy w pracy małe, nieoficjalne wyprzedaże. Koleżanka przyniosła ubranka po swojej córce. Same porządne marki Wójcik, H&M, etc. Ubranka nawet w niezłym stanie tyle, że przeleżały w kartonie 8 lat. Praktykuję ubieranie dziecka przede wszystkim wygodnie, nie modnie. Niemniej ubranka trąciły już myszką, spodnie - dzwony, przestarzałe wzory i fasony. Ja lubię proste i dopasowane. Obejrzałam i nic nie wybrałam. Potem przejrzałam je po raz drugi. W końcu koleżance będzie przykro jak nic nie kupię. I dalej nic.
Męska decyzja. W końcu co mnie obchodzi, że będzie jej przykro. Lepiej żeby jej było przykro, czy lepiej wydać kasę, uszczęśliwić koleżankę i później żałować? No, ale prawdy, że ubrania mi się nie podobały, jej nie powiedziałam. I teraz się zastanawiam czy dobrze zrobiłam, bo na zakończenie rozmowy powiedziała, że tych ubranek to ma w domu jeszcze całe mnóstwo. Ciekawe komu je zaproponuje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz